Najnowsze wpisy, strona 5


mar 01 2006 ...
Komentarze (4)

Znów czas wystukuje późną godzinę kiedy siedząc po nocy zawinięty w koc, staram się zebrać rozproszone myśli... Żałuję, że ich archiwizowanie przybrało ton właściwie tygodniowego sprawozdania, gdzie po dniach uniwersyteckiego maratonu dokonuje podsumowania.... Chciałbym pisać częściej, ale nie wylewać morza atramentu opisując po kroku swoje czynności, bo te da się sprowadzić do bardzo prostego schematu, który prezentowałby się miej więcej tak: rano...higiena, jedzenie, zajęcia, jedzenie, zajęcia, nauka, jedzenie, nauka, higiena, sen....gdzie terminy zajęcia i nauka przybierają różne natężenie...wpleść w to można także dość szeroko pojmowany tzw. czas wolny... Chciałbym pokazywać siebie od innej strony, nie tej która wiążę się wyłącznie z codzienną monotonią dnia, przy naturalnie całym bagażu różnych pozytywnych czy negatywnych zajść....ale tej bezpośredniej, wyłącznie mojej, nie obciążanej wydarzeniami zewnętrznymi. Pokazywać reakcje i przeżycia wewnętrzne, pojmowanie sytuacji, odczucia...by przedstawaić siebie prawdziwie, nie przez z góry założony doraźny cel, ale nawet w sposób prześmiewczy i czy nawet radykalniej bo krytyczny... Nie chcę przez swoją szarość, normalność przebijać się sztuczną niezwykłością, formułować głębokie i wzniosłe myśli, a przemyśleniom nadawać ton dydaktyczny...bo jestem tylko malutkim człowieczkiem, który przy swej skromności umysłu stara się tylko słusznie decydować czasem, który został mu dany...

Spróbuję coś zmienić, odświeżyć to miejsce, nadać mu bardziej jeszcze bardziej osobliwy charakter, a tekstami, które się tu pojawiają dalej pokazywać prawdziwego siebie i dawać się tym samym lepiej poznać….

Mam nadzieję, że przez ten czas dałem się chociaż troszeczkę polubić...bo sam do siebie tylko czasami pałam większą sympatią, stąd może szukam jej gdzie indziej hmm....tu zostawię uśmiech...":)"

noel   
lut 27 2006 subiektywno-obiektywna okropność...
Komentarze (1)

Najtrudniej pozbierać mi się po weekendzie, tylko paradoksalnie nic szczególnego wtedy się nie dzieje, co powodowałoby poturbowanie...to coś w rodzaju rozprężenia, na które skutecznie wpływa domowe zacisze...w efekcie niedzielne popołudnie przypomina zapasy z czasem by zdążyć z przygotowaniem na poniedziałkowy maraton zajęciowy, ale któż wygra z owym niepokonanym, groźnym zapaśnikiem, który czyha na nas jak drapieżnik...a niedziela, która w swym sensie powinna być poświęcona na coś zupełnie innego, staje się najmniej ulubionym dniem tygodnia, a szumne nienawidzę poniedziałków, traci na sile...

Grubo po północy a ja… musze siedzieć nad książkami, gimnastykując twarz ziewaniem... Moja okropność pod tym względem, jak i pod szeregiem innych, ale przy całej swojej "próżności" nie zdobędę się na radykalny samokrytycyzm (zwracam uwagę na cudzysłów), przekracza granicę normalności… chyba nie potrafię się już zmobilizować, z zaplanowanego dnia zostaje mnóstwo nie wykonanych zadań, które sam ambitnie stawiam sobie za cel dnia poprzedniego… do tego terroryzująca mnie wciąż konieczność rozpoczynania czynności od pełnych godzin, dobrze, że nie przesuwam jeszcze wskazówek zegara...ale kiedy mając kilka minut do pełnej godziny łatwo rozpraszam się inną czynnością niż zaplanowana, a to w efekcie przeciąga się w czasie... czasami żałuję, że nie jestem chorobliwie ambitny, bywa że zadowalam się niepełnymi sukcesami, nie zmuszając się do większego wysiłku...może to moje nieprzesadne lenistwo… chociaż nie, totalnym leniem nie jestem... nie wyleguję się całymi dniami, tylko nie robiąc tego co powinienem skupiam się na innych rzeczach, nie zawsze nieistotnych... to chyba ogólne zniesmaczenie gonitwą za sukcesem, a ja w biegach długodystansowych słabiutki jestem, szybko pojawia się zadyszka i chęć odpuszczenia, ale to głownie z powodu, że współzawodniczący nie zawsze wykazują się zasadami czystej gry...

Jakieś dziwne te myśli, w głowie mętlik...

To bardzo subiektywne odczucia, może przesadzam… typowe… ale jedno jest pewne, to że powinienem już dawno spać!

„W świecie ludzi tylko subiektywność jest obiektywna…” Woody Allen

noel   
lut 20 2006 Mrożek
Komentarze (5)

"Spotkałem bliźniego mego, który ni stąd ni zowąd dał mi w pysk. Chciałem mu oddać, ale Dobro wzięło górę, opanowałem się, odwróciłem prawym policzkiem do niego i powiedziałem: - Teraz proszę z tej strony. - Coś pan, masochista? - Nie, chrześcijanin. - Nie szkodzi. Ja osobiście do chrześcijan nic nie mam. - Pan mnie źle zrozumiał. Chrześcijański nakaz brzmi: ,,Gdy cię ktoś uderzy w jeden policzek, nadstaw mu drugi''. - Żeby mniej bolało? - Nie, tylko żeby bił dalej. To znaczy na znak pokory. Pan rozumie. - Nie. Ale ostatecznie to nie moja sprawa. - Więc niech pan bije. W prawy, ponieważ w lewy już pan bił. - Kiedy mi się już odechciało. - Gdyby pan jednak to zrobił dla mnie... Pan rozumie, kiedy już wszedłem na drogę cnoty, to chciałbym coś z tego mieć. Inaczej wszystko na nic, będzei się tylko nazywało, że dostałem po mordzie i koniec. Zwyczajnie, bez żadnej zasługi. - Zmęczony jestem. - Jeszcze tylko raz, dla kompletu. Niech się pan wstawi w moje położenie, wyniki połowiczne to nie są żadne wyniki, a ja juz zainwestowałem pięćdziesiąt procent. Albo w oba policzki, albo wyjdę na zero. - No, ostatecznie... mogę. Ale w prawy będzie mi nieporęcznie. Nie jestem przecież mańkutem. - To może nogą? - Nogą w policzek? Pan mnie przecenia. Nie dosięgnę. - Mógłbym się nachylić. - Ale wtedy nie będę miał rozmachu. A poza tym, jeśli już chodzi panu o symetrię, to nogą to nie to samo, co ręką. Inne uderzenie. - To może zaczniemy od początku? Tym razem wyłącznie nogą. - Jak? - Ja się odwrócę, pan mnie kopnie, a potem ja się znowu odwrócę i pan mnie jeszcze raz kopnie. - Naiwny pan jest. Każde dziecko wie, że człowiek z tyłu nie ma tego samego, co z przodu. To tez by nie była żadna symetria. Zmartwiłem się. On miał rację. - Już wiem - rzekłem po chwili zastanowienia. - Znalazłem wyjście. Jest taki inny nakaz chrześcijański: ,,Kto w ciebie kamieniem, ty w niego chlebem". Pan weźmie ten kamyczek, o tu jest, nawet dosyć spory, i pan mnie tym kamyczkiem. A ja panu oddam chlebem. - Ma pan chlebuś przy sobie? - Nie, ale tu za rogiem jest piekarnia. Skoczę i przyniosę. - Nie bardzo mi się to podoba ze względu na rzucanie chlebem. Chlebem jakos nie wypada, to dar Boży. - Ale tak jest wyraźnie powiedziane w instrukcji. - No, dobrze, A co będzie z tym jednym policzkiem, co go pan juz zainwestował? - Trudno. Tamten interes się nie udał, otwieramy nowy. Odpiszę na straty, a teraz pierwszy ruch należy do pana. Kamień był rzeczywiście dosyć spory i najpierw należało zaopatrzyć się w chleb, a dopiero potem przystapić do operacji. Bowiem po drodze do piekarni zataczałem sie nieco na skutek uderzenia kamieniem w głowę. - Poproszę o kilo chleba - powiedziałem w piekarni. - Chleba nie ma. Są tylko bułki. Tego nie przewidziałem. Ale ostatecznie pieczywo jest pieczywo. Nabyłem więc kilka bułek i wróciłem do mojego partnera, który, trzeba to przyznać, czekał cierpliwie. - Teraz ja w pana bułeczką i już pan jest wolny. Od razu pierwszą bułką trafiłem go między oczy. Upadł do tyłu i nie ruszał się. Podszedłem do niego, miał oczy w słup. Taka czerstwa bułeczka państwowego wypieku ma swoje zalety. Kiedy odchodziłem, nie ruszał się w dalszym ciągu. Dobrze tak skurwysynowi. Po co ze mną zaczynał."

....z boskiego Mrożka - "Praxis"

Przebywanie w towarzystkie studentek filologii polskiej powoduje, że czasem ma się ochotę wiedzieć o czym rozmawiają...

noel   
lut 17 2006 nowe akademickie wyzwania...
Komentarze (4)

Pierwszy tydzień nowego semestru przemknął niepostrzeżenie, zderzenie z upływającym czasem było dla mnie dość brutalne, ponownie brakuje mi zdecydowania i jednoznacznego planu działania, wzrasta tylko niepokój a spada chęć mobilizacji, walczę sam ze sobą... Konfrontacja z nowym planem zajęć nie była bardzo bolesna, ze zmianą wykładowców także, zauważalne jest, że w tym semestrze, w przeciwieństwie do poprzednich, wykładowcy bardziej się sfeminizowali, będę miał w jednym przypadku dość wątpliwą przyjemność mieć zajęcia z panią dr hab. czytająca na wykładach z kartki, skutecznie obrzydzającą temat wykładu...jak i kolejne zajęcia tym razem już z energiczniejszą i młodszą panią doktor, która na pewno urozmaici tok ćwiczeń... Pojawił się przedmiot, który samą nazwą powoduje u mnie negatywne emocje, stąd jej nie wymienię, a wykładowca to wspomniana wyżej mało zachwycająca dr hab. Heh....kilka dni i już uginam się pod ciężarem zadanego materiału gdzie obok literatury przedmiotu, konieczne będzie dokładne zapoznawanie się ze źródłami... prace semestralne już zadane, terminy wyznaczone, tylko brak pomysłu na tematy....mała specjalizacja także wybrana a i  tu także praca do napisania.....jedyne co trzyma mnie na duchu to materiał, który będziemy opracowywać, ten mój ulubiony w którym wymarzone mam specjalizować się, gdzie śmiało w niektórych kwestiach mogę zabierać glos, wykazując się znaczna znajomością literatury...

Także noelowi pozostaje porzucić stan poferiowego odprężenia i ponownie rzucić się w wir uniwersyteckiej gonitwy za książkami, materiałami i notatkami i jednocześnie uważać by nie dać się staranować...

Tydzień obok sprawek uczelnianych obfitował w miłe noelowej duszy spotkania i wesołe wydarzenia: niedzielna wyprawa na lodowisko, by próbować oszukiwać się, że posiadam zdolność jeżdżenia na łyżwach, w efekcie kilka wywrotek, wpadek na współjeżdzących ale przy tym fale śmiechu i fantastyczna zabawa i słowa, o kolejnej łyżwowej wyprawie wśród znajomych...dalej wyprawa na zimową plaże i spacer po deskach sopockiego mola, po powrocie kuchenne akrobacje przy robieniu naleśników razem z wygłodniała ekipą sopockiej wyprawy....wreszcie jakże już dawne nie praktykowane nocne wyjście do ludzi, muzyka, dobre humory...wszytko w gronie już sprawdzonej ekipy, gdzie skutecznie śmiechem przedłużamy sobie życie...dalej wypad do kina, które w ostatnim czasie mocno było zaniedbywane...i w głowach kolejne pomysły na oderwanie się od akademickiej nudy, póki jeszcze posesyjna odwilż na to pozwala...

Tymczasem na weekend wracam do domu, by w jego zaciszu spokojnie przygotować się na poniedziałkowe, zajęciowe wyzwania, by z dobrej strony pokazać się nowemu ciału wykładowczemu...

zostawiam pozdrowienie

noel   
lut 09 2006 spotkanie przy zimowej herbacie...
Komentarze (4)

Dni mam tak wypełnione, ze zwyczajnie brakuje mi czasu by przysiąść i pomyśleć, myśli przelać w słowa... Pobyt w Poznaniu obok spotkania z rodziną i beztroskich zabaw z siostrzenicą, pozwala na coś jeszcze...na wyjątkowe spotkanie, z wyjątkową osoba...dobrze znaną, nie tylko mnie ale może mniej fizycznie, Natalią:)

Najpierw wędrówka poznańskimi uliczkami, moja próba odnalezienia w pamięci, po ostatnim wakacyjnym spotkaniu, drogi na Stare Miasto, hmm... dość nieudana, ale mając osobista przewodniczkę nie obawiałem się zabłądzenia, która jednocześnie czuwała by roztargniony Noel nie przeszedł na czerwonym świetle, na które przy ciągłym rozglądaniu się na inne strony, strasznie ciężko było mu uważać i podążać we właściwym kierunku. Potem przytulna kawiarnia, pyszna zimowa herbata z miodem...rozmowa, spór o wymalowana na ścianie postać z filmu...śmiech... miła atmosfera i ciągła, nieskrępowana, szczera rozmowa...i nieubłaganie mijający czas...

Powtórzę słowa, które już skierowałem do Ciebie...dziękuję za poświecony czas, wyrwany w intensywnego szkolnego tygodnia, tak mile spędzony, za Twój uśmiech, który doskonale pobudzał do radości, za Twoja obecność...ale przyznam ze odczuwam niedosyt, przy tym ciesząc się z godzin, które dane nam było razem spędzić...

Czekam na kolejne spotkanie, mam tez nadzieje, że tym razem ja będę mógł wystąpić w roli przewodnika i pokazać Ci "swoje" miasto...do Ogrodu Botanicznego było daleko ale na wieże Kościoła Mariackiego do pokonania czeka czterysta stopni...tym razem to nie ja będę marudził:)

Ehh...siostrzenica mnie już znalazła...jfjdfyeioppsjnxgfs aNia - to pozdrowienia od niej:) i czas na zabawę pt. "Marcinku ty będziesz potworem a ja będę uciekać"...

odpotworowe pozdrowienia

noel