nowe akademickie wyzwania...
Komentarze: 4
Pierwszy tydzień nowego semestru przemknął niepostrzeżenie, zderzenie z upływającym czasem było dla mnie dość brutalne, ponownie brakuje mi zdecydowania i jednoznacznego planu działania, wzrasta tylko niepokój a spada chęć mobilizacji, walczę sam ze sobą... Konfrontacja z nowym planem zajęć nie była bardzo bolesna, ze zmianą wykładowców także, zauważalne jest, że w tym semestrze, w przeciwieństwie do poprzednich, wykładowcy bardziej się sfeminizowali, będę miał w jednym przypadku dość wątpliwą przyjemność mieć zajęcia z panią dr hab. czytająca na wykładach z kartki, skutecznie obrzydzającą temat wykładu...jak i kolejne zajęcia tym razem już z energiczniejszą i młodszą panią doktor, która na pewno urozmaici tok ćwiczeń... Pojawił się przedmiot, który samą nazwą powoduje u mnie negatywne emocje, stąd jej nie wymienię, a wykładowca to wspomniana wyżej mało zachwycająca dr hab. Heh....kilka dni i już uginam się pod ciężarem zadanego materiału gdzie obok literatury przedmiotu, konieczne będzie dokładne zapoznawanie się ze źródłami... prace semestralne już zadane, terminy wyznaczone, tylko brak pomysłu na tematy....mała specjalizacja także wybrana a i tu także praca do napisania.....jedyne co trzyma mnie na duchu to materiał, który będziemy opracowywać, ten mój ulubiony w którym wymarzone mam specjalizować się, gdzie śmiało w niektórych kwestiach mogę zabierać glos, wykazując się znaczna znajomością literatury...
Także noelowi pozostaje porzucić stan poferiowego odprężenia i ponownie rzucić się w wir uniwersyteckiej gonitwy za książkami, materiałami i notatkami i jednocześnie uważać by nie dać się staranować...
Tydzień obok sprawek uczelnianych obfitował w miłe noelowej duszy spotkania i wesołe wydarzenia: niedzielna wyprawa na lodowisko, by próbować oszukiwać się, że posiadam zdolność jeżdżenia na łyżwach, w efekcie kilka wywrotek, wpadek na współjeżdzących ale przy tym fale śmiechu i fantastyczna zabawa i słowa, o kolejnej łyżwowej wyprawie wśród znajomych...dalej wyprawa na zimową plaże i spacer po deskach sopockiego mola, po powrocie kuchenne akrobacje przy robieniu naleśników razem z wygłodniała ekipą sopockiej wyprawy....wreszcie jakże już dawne nie praktykowane nocne wyjście do ludzi, muzyka, dobre humory...wszytko w gronie już sprawdzonej ekipy, gdzie skutecznie śmiechem przedłużamy sobie życie...dalej wypad do kina, które w ostatnim czasie mocno było zaniedbywane...i w głowach kolejne pomysły na oderwanie się od akademickiej nudy, póki jeszcze posesyjna odwilż na to pozwala...
Tymczasem na weekend wracam do domu, by w jego zaciszu spokojnie przygotować się na poniedziałkowe, zajęciowe wyzwania, by z dobrej strony pokazać się nowemu ciału wykładowczemu...
zostawiam pozdrowienie
P.S zostawiam mojego motylka, którego już dawno tutaj nie było...i uśmiech...;D
P.S. Na numizmatyce przeglądałem listę ale bardziej pod względem zainteresowań a nie patrzałem na imiona i nazwiska. Ale i tak bym Ciebie nie rozpoznał...Ty mnie też nie.Pozdro
Dodaj komentarz