wrz 22 2005

zły i dobry humor....


Komentarze: 2

Popsuło się ostatnio...tak, że może nie uda się naprawić...nie układa się tak jak powinno, los robi sobie głupie żarty...tylko jak się na "nim odegrać" bo chęć jest ogromna...to raczej nie możliwe i trzeba z pokorą przyjmować to co przynosi, nawet jeśli niesie niepowodzenia i klęski... Chociaż woli walki nie staciłem, nie poddaje się....wiara w sukces jest potężna ale czy to wystarczy? Czy przyniesie pożądane rozwiązania..? Potrzebne jest jeszcze czyn, działanie.... by w pogoni za sukcesem nie zająć ostatniego miejsca....

Takie negatywne myśli targają mną z powodu braku pozytywnego rezultatu w poszukiwaniach lokum na nowy rok akademicki, tj. ładnego, niedużego, taniego mieszkania dla trzech studentów...za poszukiwania zabraliśmy sie już pod koniec czerwca, ale wtedy byliśmy troche wybredni i ofert nie było tyle, tylko na wakacje...potem już w sierpniu zaczął się wielki BOOM z mieszkaniemi i koszmar dla szukających...bo albo za bardzo wygórowana cena (nie na kieszeń żaka) albo miliony chętnych i głos w słuchawce powtarzający tylko jedno słowo "nieaktualne", nawet kiedy dzwonilismy w ten sam dzień, gdy wychodziła gazeta z ogłoszeniami....teraz kiedy perspektywa powrotu do akademika staje się bardzo realna, powoli trace chęci...nie dlatego, że nie chce mieszkać w domu studenckim....tylko nie chcę tam być sam...bez osób, które nadają życiu na studiach pozytywny pęd... bo one akademika nie otrzymały....(poprawka się zdarzyła) Sam w akademiku, bez tych osób....nawet nie chce myśleć o tym............

Humor wczoraj, po całym bezowocnym popołudniu poszukiwań, całkiem mi się zepsuł....uciekłem z domu na plaże...pomyśleć....droga przez las....szybka jazda na rowerze ile sił w nogach....łzy od wiatru (ale czy tylko.....) a w głowie muzyka, z płyty ze scieżka do "City of angels".....chwila refleksji na piasku...rozmowa...nie ze sobą...z Nim...i prośba...o pomoc....

Jak wróciłem do domu okazało się, że przebiłem opone....demet!!!

Humor wrócił mi wieczorem....dzięki tv.... wysłuchałem pewnej historii, dwojga ludzi, doświadczonych przez wojne, w ogóle przez życie...nie oglądałem od początku...tylko końcówke...ale to wystarczyło! Ona była Niemką. on Polakiem, w czasie wojny jako młody chłopak pracował na robotach przymosowych w niemieckiej fabryce, jako krawiec ...ona też tam pracowała, przyszywała guziki....praca była ciężka....głodował...ona widząc to przynowsiła mu jedzenie co pozwoliło mu przeżyć...byłi młodzi, zakochałi się w sobie...ale nie mogli być razem....po wojnie drogi sie rozeszły....ona nie wróciła z falą emigracji niemieckij do Niemiec tylko została na Pomorzu Zach. (czyli po wojnie w Polsce) pracowala w Szczecinie...wyszła za mąż....nie była szczęsliwa....po 12 latach mąż ją zostawił....on dwa razy był żonaty...też nie do końca szczęśliwie...po latach.....stacja kolejowa....do pociągu 10 min. on widzi starszą już kobiete, mówiącą łamaną polszczyzną....podchodzi.... chwila rozmowy i oboje już wiedzą....to on pracował w fabryce to ona mu pomagała przeżyć...objął ją i powiedział: "Bóg jest sprawiedliwy".....są ze soba mieszkają,  na wsi....on opiekuje się nią ...mają ponad 80 lat....kochają się....widać to w ich dobrych twarzach...w ich rozmowie...gestach....miłościa duchową nie fuzyczną jak on to podkreślał....oboje są zdania, że prawdziwa jest i liczy się tylko ta pierwsza miłość, że jest najważniejsza.....na całe życie....

Na twarzy pojawił się uśmiech....i w nocy, przez sen też się chyba uśmiechałem bo nie zniknął....

Pozd

noel   
neila
23 września 2005, 14:08
Albo się starzeję, albo mięknę, ale coraz bardziej rozczulają mnie takie historie...
22 września 2005, 18:11
Prawdziwe uczucia to najpiękniejsza rzecz, jaka może spotkać człowieka na tej ziemi. Czasem tak blisko, a tak nieuchwytnie. I przez przypadek...

Dodaj komentarz